Tłumacz

poniedziałek, 2 listopada 2020

Rogoźno i Słomowo na dwóch starych fotografiach

Niewiele dni temu dotarła do mnie przesyłka pocztowa z dwoma oryginalnymi ciekawymi zdjęciami, które znalazłem na jednym z popularnych serwisów aukcyjnych. Jedno z nich to pocztówka prezentująca ul. Wielką Poznańską w Rogoźnie około 1900 roku. Na zdjęciu drugim widnieje pomnik Orła Białego w Słomowie sfotografowany najpewniej w latach 30-tych XX wieku. W obu przypadkach do ujęć uchwyconych przez dawnych fotografów można jeszcze co nieco dopisać... 

I. Ul. Wielka Poznańska w Rogoźnie około 1900 roku.

Ul. Wielka Poznańska w Rogoźnie około 1900 roku

Widok obecny
Fot. Google Maps - data wykonania: maj 2018

Zdjęcie na pocztówce wykonane zostało wczesną wiosną, o czym świadczy brak liści na drzewach, rozryta roztopami droga oraz ubiory widocznych osób. Znajdujący się po prawej gmach dzisiejszego Liceum Ogólnokształcącego im. Przemysława II - wzniesiony w 1869 roku, więc mający w momencie wykonania zdjęcia już około 30 lat (mieścił wówczas państwowe pruskie Gimnazjum Królewskie o profilu klasycznym), miał od strony ulicy okazałe opłotowanie (którego dziś brak) wraz z bramą - jej filary są dziś niższe i otynkowane. Sama substancja budynku nie uległa zasadniczym zmianom. 

Szkoła była wówczas istotną kuźnią wielkopolskich kadr, a na przestrzeni lat 1890-1910, czyli w czasach bliskich wykonaniu zdjęcia, jej uczniami byli między innymi:

- Edmund Bartkowski - pułkownik artylerii Wojska Polskiego, komendant Powstania Wielkopolskiego w Nakle n. Notecią, zginął w walce w czasie II wojnie światowej,
- Antoni Biskupski - major, dowódca Powstania Wielkopolskiego w Rogoźnie,
- Stanisław Buchholz - nauczyciel, odbudował szkolnictwo polskie w Toruniu po I i II wojnie światowej, założyciel i pierwszy rektor Polskiej Szkoły Wydziałowej Koedukacyjnej w Toruniu, współzałożyciel Związku Nauczycielstwa Polskiego, więzień KL Stutthof,
- Zdzisław Dandelski - chirurg, pionier w stosowaniu torakoplastyki, dyrektor Szpitala Miejskiego w Toruniu w l. 1920-1939 i 1945-1948, współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Lekarskiego w Toruniu,
- Walenty Dymek - arcybiskup, w l. 1946-1956 metropolita poznański, 
- Władysław Gabler - podpułkownik, zasłużony Powstaniec Wielkopolski, zawodowy lekarz wojskowy,
- Jan Gawroński - podpułkownik, zasłużony Powstaniec Wielkopolski, żołnierz II wojny światowej,
- Aleksy Klawek - ksiądz, profesor uniwersytetów we Lwowie i Krakowie, członek PAU,
- Edmund Kruppik - Powstaniec Wielkopolski, kapitan artylerii Wojska Polskiego, kawaler Orderu Virtuti Militari, ofiara KL Gross Rosen,
- Włodzimierz Laskowski - ksiądz, ofiara KL Mauthausen-Gusen, błogosławiony kościoła rzymskokatolickiego,
- Władysław Łęga - ksiądz, archeolog, etnograf, historyk i krajoznawca pomorski,
- Stefan Piechocki - adwokat, polityk, minister sprawiedliwości II RP (1925-1926), poseł na Sejm II RP,
- Stanisław Połczyński - kapitan piechoty Wojska Polskiego, kawaler Orderu Virtuti Militari, ofiara zbrodni katyńskiej,
- Eugeniusz Sokołowski - muzyk, pianista, założyciel Poznańskiego Instytutu Muzycznego,
- Władysław Stachowski - regionalista, kolekcjoner, działacz społeczny i kulturalny, zasłużony mieszkaniec Gostynia, członek PTPN, 
- Stefan Stoiński -  etnograf, dyrygent, kompozytor i pedagog, pierwszy dyrektor Teatru Operowego w Katowicach,
Jan Żurowski - pierwszy nauczyciel pochodzący z Parkowa i pierwszy kierownik szkoły w Wargowie w powiecie obornickim.

Z kolei najbardziej znanym nauczycielem Królewskiego Gimnazjum w Rogoźnie z tego czasu był prof. Otto Knoop (1853-1931) - niemiecki etnograf, badacz kultury i folklorysta, który pozostawił po sobie ogromną spuściznę w postaci spisanych ludowych legend, zwyczajów, przyśpiewek, tradycji i bajek Wielkopolski i Pomorza, w tym w dużej mierze powiatu obornickiego. Innym nauczycielem tych czasów, który zapisał się na kartach historii był dr Josef Becker (1883-1949), późniejszy dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej w Getyndze i kierownik Biblioteki Politechniki Berlińskiej. Z kolei nauczycielem religii w pierwszych latach XX wieku był ks. Stanisław Śniatała (1878-1947) - późniejszy proboszcz dobrzycki, delegat na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, dziekan koźmiński, szambelan papieski i więzień Fortu VII w Poznaniu. 

Wymieniam ich wszystkich dlatego, że oglądali szkołę i jej okolicę właśnie w takim kształcie, jaki zachował się na historycznej widokówce. I jak widzimy - na ulicy Wielkiej Poznańskiej (Grosse Posener Strasse) było wówczas nieco więcej drzew.

Poza budynkiem gimnazjum, na historycznym zdjęciu - po lewej, widoczna jest również między innymi piętrowa zabytkowa klasycystyczna kamienica z drugiej połowy XIX wieku (ul. Wielka Poznańska 66), wpisana w 1966 roku do rejestru zabytków. Kamienica ze względu na swoje walory architektoniczne posiada odrębny wpis do rejestru, jednak od 1974 roku w rejestrze zabytków figuruje cała zabudowa ul. Wielkiej Poznańskiej (nr rej.: A-1590 z 29.07.1974). 
 
Zabytkowa kamienica z II poł. XIX wieku
przy ul. Wielkiej Poznańskiej 66
(fot. Google Maps - data wykonania: maj 2018)

A odnośnie pisemnej treści, którą tajemniczy nadawca zawarł na widokówce, wysyłając ją w roku 1906 (?), nie czuję się kompetentny, aby cokolwiek wyjaśniać. Widzę tyle, że nie została wysłana z Rogoźna, a chyba z miejscowości Kaisersaue (?). Adresatem była najpewniej hrabina Niederbaümer. Może znajdzie się jakiś znawca języka niemieckiego w starym zapisie, który te informacje sprecyzuje... 

Rewers widokówki z około 1900 roku z zachowanym znaczkiem

II. Pomnik Orła Białego w Słomowie w latach 30-tych XX wieku.

Pomnik Orła Białego w Słomowie
w latach 30-tych XX wieku

Historyczne zdjęcie wykonane zostało najpewniej w latach 30-tych XX wieku - wskazuje na to rozmiar, barwa oraz technika wykonania fotografii. Zdjęcie prezentuje wyjątkowy zabytek powiatu obornickiego, jakim jest słomowski Pomnik Orła Białego, polskiego godła - jedyny tego typu zabytek w powiecie i jeden z nielicznych na terenie całego kraju. Pomnik niesamowicie wyjątkowy, prawdziwa perełka, niestety też bardzo mało znany...

Pomnik powstał dokładnie 100 lat temu, w 1920 roku, z fundacji właściciela majątku Słomowo Jana Turno (1870-1949) herbu Trzy Kotwice dla upamiętnienia żołnierzy narodowości polskiej poległych w I wojnie światowej i Powstańców Wielkopolskich 1918/19. Jednak w lokalnej tradycji zachowała się również wersja, że Jan Turno ufundował pomnik z żalu po śmierci swojego 19-letniego syna Franciszka, który zmarł w Słomowie w październiku 1920 roku z ran odniesionych w wojnie polsko-bolszewickiej. 

Na szczycie wysokiego czworokątnego cokołu pomnika, który wznieść miał murarz Ratajczak z Rogoźna, znajduje się rzeźba Orła Białego. Głowa orła skierowana jest dokładnie w kierunku nagrobków Turnów - Jana i jego żony Ludwiki z Mycielskich oraz syna Franka, które to znajdują się na niewielkim cmentarzu po drugiej stronie ulicy. Jak widać na starym zdjęciu, miejsce na tablicę pozostało puste. Uzupełniła je dopiero lokalna społeczność Słomowa, Szczytna i Pacholewa w roku 2008. W dniu 27 grudnia tegoż roku, czyli dokładnie w 90-tą rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego, na odnowionym pomniku zamontowana została tablica upamiętniająca Polaków walczących w I wojnie światowej, Powstaniu Wielkopolskim i wojnie polsko-bolszewickiej. Odnowienie pomnika nie było jednak profesjonalne i dziś wymaga on kolejnej renowacji, jednak stojący na cokole orzeł nie powinien mieć ponownie kolorowanych oczu, dzioba i szponów. Elementy te powinny na powrót uzyskać jednolity biały kolor. 

Odnośnie śmierci wspomnianego 19-letniego Franka Turno, wśród lokalnej społeczności zachowała się legenda, która w książce "Maryi w hołdzie. 600-lecie parafii w Słomowie. 90-lecie kościoła" (Słomowo, 1996) autorstwa Reginy Grzebyty, przytoczona zostaje w formie wspomnień sędziwej mieszkanki Słomowa Anny Jarzembowskiej. Mają one następującą treść: 
W 1920 roku zachorował syn Franio. Dziedzic i domownicy gorąco modlili się o zdrowie Franciszka. Syn umarł, Jan Turno bardzo rozpaczał, był zawiedziony i załamany. Z mosiądzu kazał odlać postać diabła. Umieścił go w przygotowanym pokoju w części piwnicznej pałacu. Pani Anna mówi: - Widziałam go, był czarny z czerwonym językiem, strasznym wejrzeniem. Mierzył około 80 cm wysokości. Był w pozycji siedzącej, łapki miał wysunięte do przodu. Łańcuch i to gruby, otaczał szyję i był przykuty do ściany. A legenda mówi, że kiedy Jan wyjechał z majątku, jesienią robotnicy rolni udali się do kopców z ziemniakami. Wiadomo - chcieli sobie nabrać ziemniaków. Nagle usłyszeli tętent konia i świst wiatru. Wszyscy się przerazili, potem ukazała się na koniu postać diabła. Ludzie z przerażeniem o tym opowiadali. Jan Turno po powrocie zawezwał robotników, wypomniał im złodziejstwo. Doszli do wniosku, że dziedzic rozmawia z diabłem. 

Najpopularniejsza wersja legendy mówi, że przykuty do ściany diabeł miał w trakcie wojny, lub też po jej zakończeniu zerwać się z łańcuchów i uciec z pałacowej piwnicy. Więcej go nie widziano. Sam to słyszałem od Pani Krystyny Nowak - mieszkanki Słomowa, która w szkole podstawowej w Parkowie uczyła mnie języka polskiego. I jestem dumny, bo mogłem osobiście posłuchać opowieści pochodzącej jeszcze z całkiem nieodległych magicznych czasów, gdy zdarzenia nadprzyrodzone stanowiły jakoby część rytmu rzeczywistości. Dziś mamy już zupełnie inną rzeczywistość, internetowo-obrazkową, pędzącą w pośpiechu, do bólu realistyczną... Nasze strachy i stresy są dziś zupełnie inne.

Pomnik Orła Białego w Słomowie, październik 2020 (fot. BC)

Pomnik Orła Białego w Słomowie, październik 2020 (fot. BC)

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

W dziejach powiatu obornickiego bywały już czasy zarazy

W dniu 30 marca 2020 roku służby sanitarne poinformowały o stwierdzeniu u dwóch pierwszych mieszkańców powiatu obornickiego (gminy Rogoźno) zakażenia wirusem SARS-CoV-2, powszechnie zwanym koronawirusem. W dniu 4 kwietnia ilość zakażonych w gminie i powiecie wzrosła o kolejne cztery osoby, w tym 9-letnie dziecko. Oznacza to, że teren powiatu oficjalnie dołączył do obszarów objętych pandemią, z którą obecnie walczy cały świat, a więc również, że pojawiła się na jego terenie kolejna zaraza, od których przez długie lata był wolny. Jednak w historii powiatu oraz leżących na jego terenie miast i wsi epidemie pojawiały się na przestrzeni wieków wielokrotnie.



Zacznijmy od wspomnienia roku 1658, gdyż zapisał się on w dziejach powiatu obornickiego w sposób szczególny. A to z tej przyczyny, że w maju i na początku czerwca tegoż roku kilka tygodni spędził w Boguniewie sam Jan II Kazimierz Waza, król Polski i wielki książę litewski, dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów. Według historycznych przekazów król zjechał do prowincjonalnego Boguniewa aby uniknąć pobytu w Poznaniu, w którym szerzyła się zagrażająca zdrowiu dworzan, a także samego monarchy i jego małżonki epidemia, prawdopodobnie dżumy. Wobec tego faktu należy zaznaczyć, że dawne społeczeństwa niemal przez cały czas doświadczały epidemii oraz pandemii chorób zakaźnych, które miały duży wpływ na historię i rozwój medycyny, a nawet na funkcjonowanie instytucji państwowych i sposób życia, czego znakomitym przykładem jest właśnie wizyta samego króla w małej podrogozińskiej wiosce.

Jan II Kazimierz Waza (mal. Daniel Schultz)
Ofiarą regularnych zaraz padała cała Rzeczypospolita, a z nią ziemie dzisiejszego powiatu obornickiego. Spośród epidemii występujących do XVIII wieku, najgroźniejsza była z pewnością dżuma. Z kolei w XIX wieku ludność zamieszkującą ziemie polskie pod zaborami wyniszczała cholera. Epidemie występujące na terenie powiatu obornickiego, które wywarły ogromny wpływ na życie mieszkańców i funkcjonowanie naszych lokalnych społeczności w minionych wiekach, nie doczekały się do tej pory żadnego syntetycznego opracowania. Nie stanowi go również niniejszy artykuł, który może być jednak do takiego opracowania skromnym przyczynkiem. Niestety podstawowym napotykanym w trakcie jego przygotowywania problemem był zatrważający brak informacji w dostępnej literaturze o epidemiach, bądź ich lakoniczność, a w informacjach które są i dotyczą czasów przed wiekiem XIX, często pojawia się również zła klasyfikacja chorób. Zarazy występujące w wieku XVII określa się przeważnie cholerą, podczas gdy były bądź dżumą, bądź też inną chorobą zakaźną. Można pokusić się o stwierdzenie, że u przyczyny opisanego błędu leży to, że XIX-wieczne epidemie cholery, dość nieodległe czasowo i zbierające dobrze jeszcze pamiętane krwawe żniwo, stały się synonimem zarazy, zastępując mentalnie dawne choroby, które wraz ze swymi nazwami odeszły w mrok dziejów.

Strój lekarza walczącego z epidemią dżumy używany w XVII wieku
Rozpocząć należy od najznaczniejszego przez wieki miasta dzisiejszego powiatu obornickiego, jakim było Rogoźno. W średniowieczu posiadało ono szpital założony w XIV wieku na przedmieściu poznańskim wraz z kościołem św. Ducha. Szpital ten, utrzymywany przez miasto i bogatych mieszczan, z nazwy był szpitalem, jednak spełniał przede wszystkim rolę przytułku dla starców, kalek, ubogich i chorych. Niski stan higieny i brak zorganizowanej ochrony zdrowia mieszkańców powodował, że szpital ten (stał na miejscu dzisiejszej poczty, wraz z kościołem św. Ducha został ostatecznie unicestwiony przez pożar w 1823 roku), podobnie jak szpitale w innych miastach, był stale przepełniony, a miasto trapić musiały epidemie. Pojawiały się one często również w dobie nowożytnej, a w połączeniu z pożarami (zabudowania wznoszone były z drewna i gliny) oraz grabieżami dokonywanymi przez wojska, stanowiły czynnik znacznie hamujący rozwój miasta. Najtragiczniejsze były lata potopu szwedzkiego, po którym w Rogoźnie pozostały tylko 43 zamieszkałe domy. Ciekawą nowożytną wzmianką jest ta zapisana w księdze wójtowskiej Rogoźna w drugiej połowie XVIII wieku. Informuje ona, że miasto wyasygnowało 100 zł celem wysłania młodzieńca na studia lekarskie do Krakowa. Stypendium miało zapewne poprawić stan sanitarny miasta i w przyszłości zapobiec licznym zarazom nawiedzającym wówczas Rogoźno i okolice. Licznych epidemii chorób zakaźnych miasto doświadczyło także w XIX wieku. Najdotkliwsza z nich - cholera pojawiała się w latach 1831, 1837, 1849, 1855, 1866, 1871 i 1873. Najtragiczniejszy był bez wątpienia rok 1849, kiedy to spośród 4700 mieszkańców miasta, w wyniku zarazy zmarło aż 700, czyli niemal 15 proc. populacji Rogoźna. Epidemia z 1849 roku była przyczyną znacznego spadku ludności miasta, a ponadto przyczyniła się do upadku działalności prężnego rogozińskiego oddziału Ligi Polskiej, organizacji propagującej wśród wielkopolskiego społeczeństwa idee pracy organicznej.

Najstarszy zachowany widok Rogoźna z I poł. XIX wieku
Na podstawie dostępnej literatury wiemy, że także siedziba władz naszego powiatu – Oborniki, nawiedzana była przez zarazy bardzo często, zwłaszcza w wieku XVII. Zniszczenia męczonego zarazami miasta dopełniła wówczas wojna szwedzka 1655-60, po której pozostało już tylko 16 domów mieszczańskich i cztery żydowskie, a wsie obornickiego starostwa były wyludnione. W czasie wspomnianej wojny, w roku 1656, w Obornikach wybuchła wielka epidemia dżumy. Dokumenty z przeprowadzonej cztery lata później lustracji starostwa obornickiego stwierdzają ogólnikowo, że „miasteczko dla różnych przyczyn do wielkiego przyszło zniszczenia”. Kolejna wielka epidemia wybuchła w czasie wojny północnej, zapewne w latach 1708-1710. W Obornikach pozostało po niej tylko 19 mieszczan-gospodarzy wyznania chrześcijańskiego, a sąsiednie wsie znowu były wyludnione.

W dostępnej literaturze odnajdujemy nieliczne wiadomości o dawnych epidemiach nawiedzających wsie powiatu obornickiego. Z lustracji starostwa rogozińskiego dokonanej w 1628 roku wynika, że wszyscy kmiecie ze wsi Zawady, uprawiający łącznie 9 łanów ziemi, zmarli w wyniku szalejącej zarazy. Cała uprawiana przez nich ziemia w związku z tym musiała zostać przyłączona do folwarku starościńskiego w Zawadach. Ślady epidemii odnajdujemy też w aktach wizytacji parafii Parkowo, dokonanej w 1638 roku przez archidiakona poznańskiego Stanisława Strzałkowskiego. Duchowny w opisie parafii informuje, że wieś Parkowo jest wyludniona, co jest skutkiem wojen oraz właśnie zarazy, o której nie podaje jednak żadnych konkretnych informacji.

W roku 1831 epidemia cholery przetoczyła się przez wieś Radzim nad Wartą - mającą długą, związaną z dawnym grodem kasztelańskim historię. Wieś już w tym czasie dawną świetność miała daleko za sobą i liczyła najwyżej 30 mieszkańców, z których jak wskazuje część źródeł, epidemię przeżyć mieli tylko proboszcz i karczmarz. Po przejściu cholery Radzim nigdy się już nie podniósł, siedzibę parafii przeniesiono po pewnym czasie do pobliskiego Maniewa, a dawna wieś Radzim to dziś już tylko miejsce na mapie i cmentarzysko krzyży w nadwarciańskim lesie.

Radzim z pocz. XIX w. Artystyczna wizja fragmentu wsi, stworzona na podstawie analiz historycznych i współczesnych źródeł. Na pierwszym planie kościół i plebania, w tle Warta, Ostrów Radzimski z grodziskiem, w głębi młyn z jazami oraz dom młynarza z budynkiem gospodarczym (rys. Adam Drogomirecki; zbiory Adama Drogomireckiego)
O przypadkach cholery w powiecie obornickim w roku 1831 możemy dowiedzieć się z wychodzącej wówczas Gazety Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Dla przykładu wydanie z 29 lipca podaje informację, że włościanin z Uścikowa Krysztof Ziebarth, wypuszczony niedawno jako „półinwalida” z garnizonu kostrzyńskiego, powrócił do domu 7 lipca, gdzie zachorował na cholerę azjatycką. Radca ziemiański podjął działania mające na celu odosobnienie i pielęgnowanie chorego, nad którym w lazarecie opiekę roztoczył obornicki fizyk powiatowy (lekarz odpowiadający za higienę), dr Morawa. Gazeta z 3 sierpnia donosi, że włościanin Ziebarth umarł, a leczący go fizyk powiatowy Murawa zapadł na cholerę, jednak stan jego zdrowia jest dobry. Morawą opiekuje się dr Doebbelin z Szamotuł, który w Obornikach objął zastępstwo. Z kolei z wydania Gazety Wielkiego Księstwa z dnia 8 sierpnia dowiadujemy się, że w powiecie na cholerę zachorowały już trzy osoby, w tym jedna w Uścikowie i dwie w Obornikach (w tym dr Morawa).

Podczas epidemii cholery w Poznaniu, która trwała od maja do listopada 1831 roku i zabrała 521 osób (około 2 proc. ówczesnej populacji Poznania), zastosowano izolację chorych, a także wprowadzono wokół miasta kordon sanitarny. Jednym z punktów wjazdu i wyjazdu z terenu zakażonego były Oborniki (by przekroczyć kordon potrzebne było dziesięć dni kwarantanny i stosowne zaświadczenie). W tamtym czasie nie znano jeszcze wirusów i zarazków, jednak istniała już świadomość, że zaraza przenosi się z człowieka na człowieka, więc kontakt z chorymi i zmarłymi jest niebezpieczny, a ponadto funkcjonował termin „morowe powietrze” oznaczający, że mór, czyli masowe umieranie roznosi się za pośrednictwem powietrza (dziś określilibyśmy to jako zakażenie drogą kropelkową). W XIX wieku pojawiło się pojęcie higieny, która wraz z zasadami między innymi picia czystej wody i częstszego mycia się, postawiła tamę wielu ówczesnym zarazom. Właśnie wcześniejszy brak higieny sprzyjał rozwojowi cholery, w której przypadku najszybszym sposobem zarażenia było spożywanie wody zanieczyszczonej kałem. 

Wracając do poznańskiej epidemii z 1831 roku, to do najdrastyczniejszych metod walki z zarazą należało przykładanie pasów nasączonych gorącą smołą lub też wypalanie zaatakowanych miejsc rozpalonym żelazem. Lekarze zalecali popijanie alkoholi, a domy osób zarażonych opasywano linami. Jedzenie podawane były w koszykach przez okna, a straż miejska pilnowała, by nikt z zakażonych domów nie wychodził. Jedną z najbardziej drastycznych metod walki z chorobą zaproponowała poczta. W pasie kordonu sanitarnego, w tym w punkcie obornickim, ustawione były szopy, w których dokonywano okadzania dokumentów, a listy i przesyłki były dziurkowane, aby umożliwić lepszy przepływ powietrza. Korespondencję umieszczano w specjalnych skrzyniach na metalowych siatkach, pod którymi znajdowały się pojemniki z octem, a całość była podgrzewana na rozżarzonych węglach posypywanych siarką. Na koniec każda przesyłka otrzymywała specjalny stempel sanitarny.

Pruskie rozporządzenia z czasów XIX-wiecznych epidemii cholery nakazywały jak najszybsze pozbycie się ciał zmarłych. Obowiązkiem rodziny było natychmiastowe zgłoszenie zgonu. Do domu przyjeżdżały wyznaczone osoby w specjalnych strojach ochronnych, ładowały ciało na wózek i wywoziły zmarłych na miejsce pochówku – cmentarz choleryczny, gdzie chowano ich w wapnowanych dołach. Na czas zarazy zawieszano wszelkie zwyczaje religijne, jak chociażby modlitwy przy ciele, czy odczekiwanie trzech dni do pogrzebu. Typowy cmentarz morowy leżał na uboczu, daleko w polu lub w środku lasu.

Na terenie powiatu obornickiego w przeszłości funkcjonowały liczne cmentarze epidemiczne. Po wielu z nich nie zachowało się już nawet wspomnienie, inne funkcjonują tylko w formie wspomnień. Jeszcze inne istnieją w lokalnej pamięci w konkretnym miejscu, z zasady zdecydowanie oddalonym od centrów wsi. Część z nich oznaczona jest krzyżem, a na niektórych powstały później cmentarze ewangelickie. Krzyż zachował się na cmentarzu cholerycznym w Budziszewku, a o istnieniu tego cmentarza przypomniała lokalna społeczność w 2017 roku. Wówczas, przed uroczystością Wszystkich Świętych, członkowie miejscowego Stowarzyszenia „Natura” postanowili rozpocząć działania w celu uporządkowania starych, zapomnianych cmentarzy w swojej miejscowości, cholerycznego, ale również ewangelickiego. Na pierwszym z wymienionych, położonym pomiędzy Budziszewkiem i Studzieńcem, chowano osoby zmarłe w wyniku epidemii cholery w trudnym dziś do określenia roku XIX wieku, a jedynym śladem świadczącym o cmentarnej funkcji miejsca był opierający się o drzewo wspomniany krzyż, ustawiony prawdopodobnie w okresie powojennym. Członkowie stowarzyszenia, na czele z prezesem Wojciechem Chlebdą, postawili krzyż na nowo, wykonując w tym celu potrzebny fundament. Zapalili też znicze, a o akcji opowiadała lokalnej prasie członkini stowarzyszenia i uczestniczka prac Grażyna Kożuszkiewicz. – Przecież trzeba pamiętać o grobach, na których nikt nie zapali znicza – podsumowywała.

Wojciech Chlebda ze Stowarzyszenia Natura Budziszewko podczas montażu krzyża na cmentarzu morowym w Budziszewku
Wspominając o Budziszewku nie sposób nie dodać, że wieś do dziś szczyci się tym, że w 1831 przebywał w niej Adam Mickiewicz. W kontekście niniejszego artykułu należy przypomnieć, że wieszcz zmarł nagle 24 lata później - w 1855 roku w Konstantynopolu (Stambule), w trakcie szerzącej się w tym potężnym mieście epidemii cholery, prawdopodobnie na tą właśnie chorobę…

Adam Mickiewicz na łożu śmierci, dagerotyp nieznanego autorstwa, Stambuł, 1855 r. (Muzeum Literatury w Warszawie)
Inny ze starych cmentarzy cholerycznych powiatu obornickiego do dziś zachował się we wsi Lipa, w kępie drzew otoczonej drewnianymi palami, kilkadziesiąt metrów od skrętu z głównej drogi prowadzącej przez Lipę do osady Lipa Wojciechowo. Możliwe, że pierwotnie cmentarzem cholerycznym był też późniejszy cmentarz ewangelicki w Ludomach. Z kolei w wiosce Skrzetusz miejsce dawnego cmentarza cholerycznego zachowało się we wspomnieniach mieszkańców. – Cmentarz dla tych, którzy zmarli na cholerę znajduje się w lesie, po lewej stronie drogi prowadzącej ze Skrzetusza do Piotrowa. Wiem to od moich dziadków, którzy pochodzili ze Skrzetusza – mówi pani Maria, 85-letnia rodowita mieszkanka Ryczywołu. 

Epidemia cholery zebrała żniwo także w Gorzewie – cmentarz, na którym chowano ofiary zarazy znajduje się w lesie niedaleko miejscowego tartaku. W wiosce Chlebowo drewniany krzyż na niewielkim wzniesieniu, w pobliżu drogi do Orłowa, to upamiętnienie znajdującego się z kolei tutaj cmentarza cholerycznego. Kolejny z takich cmentarzy mieści się w Wiardunkach, w pobliżu byłej zlewni mleka, jednak nie pozostały po nim żadne ślady w terenie.

Następny z morowych cmentarzy powiatu znajduje się w Wymysłowie, a mieszkańcy nazywają go cmentarzem cholerycznym na Kruczycy. Cmentarz dla zmarłych na cholerę zachował się również w Podlesiu położonym wśród lasów Puszczy Noteckiej. Kolejny cmentarz choleryczny znajduje się w Sławienku. Jak wspominali starzy mieszkańcy tej wioski, w okresie drugiej wojny światowej i krótko po niej, miejscowe dzieci miały podobno bawić się znalezionymi na polach i w lasach kośćmi i czaszkami „ze starego cmentarza”, opuszczonego i zapomnianego.

W Obornikach, które na przestrzeni dziejów nawiedzone zostały przez liczne epidemie, jeden z cmentarzy epidemicznych, według przypuszczeń historyków, może znajdować się na granicy Obornik i Bogdanowa, po lewej stronie drogi do Poznania, na wysokiej skarpie w pobliżu działek nauczycielskich. Jest obecnie całkowicie zniszczony i pozbawiony choćby jednej tablicy z inskrypcją, co nie pozwala na określenie jego chronologii oraz narodowości chowanych zmarłych. Mógł być cmentarzem morowym, ale również miejscem pochówku osadników niemieckich z Bogdanowa, czy bezdomnych i chorych, mieszkających przy obornickim kościele św. Ducha, po jego przeniesieniu do Bogdanowa.

W kontekście poruszanej tematyki nie sposób nie przypomnieć o związkach z powiatem obornickim doktora Karola Marcinkowskiego (1800-1846), wielkopolskiego organicznika, społecznika i filantropa, ale również uznanego lekarza epidemiologa. W naszym powiecie jest faktem dobrze znanym, że „Doktor Marcin” zmarł 6 listopada 1846 roku w pałacu w Dąbrówce Ludomskiej, wcześniej składając testament w sądzie w Rogoźnie (budynek sądu, nawet ozdobiony tablicą upamiętniającą Marcinkowskiego istnieje do dziś – położony jest przy Rynku Nowego Miasta Rogoźna, który dziś nosi nazwę Plac Karola Marcinkowskiego). 

Tablica pamiątkowa na budynku dawnego sądu przy pl. Karola Marcinkowskiego 9 w Rogoźnie
Jednak niewielu pamięta, że ten absolwent studiów medycznych w Berlinie wniósł spory wkład w zwalczanie cholery. Zaczęło się od tego, że wziął udział w Powstaniu Listopadowym 1830 roku, a po jego kapitulacji został internowany w Prusach Wschodnich, gdzie los sprawił, że brał udział w zwalczaniu epidemii cholery w Kłajpedzie. Z tego litewskiego miasta uciekł na zachód, najpierw do Wielkiej Brytanii, a później do Francji, gdzie nawiązał kontakt z miejscowymi środowiskami medycznymi. W ten sposób pogłębiał swoją wiedzę, ale jednocześnie uznany został za autorytet w dziedzinie walki z cholerą, czego dowodem jest chociażby niezwykle prestiżowy złoty medal, jaki w 1833 roku przyznała mu Francuska Akademia Nauk właśnie za rozprawę o cholerze. Doktor Marcin postanowił w 1834 roku powrócić do kraju, niestety po przekroczeniu granicy Prus został aresztowany i skazany za udział w powstaniu na więzienie w twierdzy świdnickiej. Zwolniono go stamtąd w 1837 roku na skutek usilnych starań niemieckich i polskich mieszkańców Poznania, w tym władz miasta, walczących wówczas z epidemią cholery. Aby zakończyć historię Doktora Marcina trzeba dodać, że gdy zmarł w 1846 roku, jego ciało przetransportowano z Dąbrówki Ludomskiej i pochowano w Poznaniu na cmentarzu świętomarcińskim, który wcześniej służył jako… cmentarz ofiar wspominanej już wcześniej epidemii cholery z 1831 roku (na możliwość dokonywania zwykłych pochówków na cmentarzach cholerycznych czekano zazwyczaj około 5 lat od ostatnich pochówków chorych).

Podstawowe remedium na zarazy w dawnych czasach – gdy nie znano lekarstw, lub dostęp do nich, tak jak i lekarzy, był utrudniony, wręcz niemożliwy, stanowiła modlitwa. Lud wierny wznosił ręce do Boga z prośbami o ustąpienie moru. W starożytnym hymnie „Trisagion” (gr. Triságios - trzykroć święty), powstałym u zarania chrześcijaństwa, a śpiewanym w kościołach do dziś, niezmiennie występuje powtarzana przez stulecia prośba o ochronę przed ”powietrzem”, czyli zarazą: - Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!

Zgodnie z dominującym w kulturze ludowej myśleniem religijno-magicznym, przeciwko zarazie, która musiała pochodzić od złego, stosowane były też różnorodne praktyczne metody, jak stawianie krzyży (zwłaszcza karawaki – krzyża morowego) i kapliczek, czy odczynianie uroków. Czasami obnoszono dookoła osady zapaloną gromnicę i w każdym z czterech rogów wsi zakopywano trochę wosku. O ochronę przed epidemiami zwracano się również do świętych. Za jednego z najważniejszych patronów w tym zakresie uważano w okresie staropolskim św. Rocha. Na ziemiach polskich poświęcone mu były liczne ołtarze, figury i kapliczki. Wizerunek św. Rocha odnajdujemy także w powiecie obornickim, w słynnym zabytkowym kościele w Wełnie. Jest tematem jednego spośród ponad stu przedstawień malarskich wykonanych tam na przełomie lat 20/30-tych XVIII wieku przez franciszkańskiego malarza Adama Swacha i składających się na niezwykłą dekorację architektoniczno-malarską tej drewnianej świątyni. Roch namalowany został na ścianie wschodniej południowego ramienia transeptu jako młody mężczyzna z twarzą okoloną zarostem, przedstawiony został na wprost, w wysokich butach, krótkiej sukni i płaszczu z kołnierzem. Po obu stronach świętego znajdują się dwa psy, które wyciągają ku niemu trzymane w pyskach chleby. Inny ciekawy malarski motyw – scena podwyższenia miedzianego węża przez Mojżesza, znajduje się z kolei na antependium ołtarza głównego. Scena ta na pierwszym planie zawiera postacie w konwulsyjnych pozach oplecione przez węże, co przywodzi na myśl sceny z czasów zarazy.

Zabytkowy kościół w Wełnie. Na jednym spośród licznych malowideł wnętrza świątyni znajduje się św. Roch, patron chroniący od zarazy
Przekazy o epidemiach nawiedzających nasz powiat w dawnych wiekach zachowały się śladowo w podaniach ludowych. Jedno z nich, pochodzące z wioski Radom, głosi: - Gdy założono wieś Radom pod Ryczywołem, wówczas mieszkańcy szeroką bruzdą oborali ją pługiem zaprzężonym do dwóch białych krów, ażeby w ten sposób złe choroby i zarazy od siebie odsunąć. Ale później chłopi podczas orania przecięli przebiegającą dokoła wsi bruzdę i doszło do tego, że często dostawały się tam mniejsze choroby, ale przed zarazą i innymi chorobami wysoko położona wieś aż do dzisiejszego dnia została ochroniona - czytamy w radomskiej legendzie.

Rolniczy krajobraz wioski Radom
Gdyby pradawna radomska metoda w rzeczywistości działała, to o pługi zaprzężone w białe krowy biliby się dziś mieszkańcy miejscowości położonych w naszym powiecie i nie tylko. Jednak rzeczywiste metody walki z obecną pandemią koronawirusa są zupełnie inne. Światowa Organizacja Zdrowia, a za nią rządy państw powtarzają, że najważniejsza jest właściwa higiena, częste i odpowiednio dokładne mycie rąk, unikanie dotykania czegokolwiek, czego dotknięcie nie jest konieczne, pozostawanie w odosobnieniu, w domu i absolutne unikanie ludzkich skupisk, a także obserwowanie własnego ciała pod kątem wystąpienia ewentualnych objawów.

Pandemia koronawirusa trwa i nie wiemy do kiedy będzie nas zmuszała do stosowania rygorystycznych ograniczeń w funkcjonowaniu oraz jak daleko idące skutki demograficzne, gospodarcze i społeczne przyniesie. Jednak kiedyś się skończy, tak jak kończyły się epidemie dżumy i cholery, które na naszym terenie pozostawiały krwawe żniwo. Pomni przykrych doświadczeń zwróćmy wtedy oczy na stare, zapomniane morowe cmentarze z dawnych wieków. Może doświadczenia pandemii skłonią nas, żeby je w jakiś sposób upamiętnić, uporządkować, czy nawet oznakować, mając na względzie, że pochowani na nich ludzie, nasi przodkowie, których zabierała cholera, czy dżuma, umierali całymi rodzinami, a nawet wioskami, bo nie mieli dostępu do dzisiejszej wiedzy medycznej, środków higieny i służby zdrowia. Przychodzący nagle i bezwzględnie mór była dla nich niewiadomą w znacznie większym stopniu niż dziś koronawirus dla nas…  

Błażej Cisowski

Wybrana literatura:

- Boras Zygmunt (red.), „Dzieje Rogoźna”, Poznań 1993
- Łuczak Czesław (red.), „Dzieje Obornik”, Poznań 1990
- Brust Mieczysław, Godawa Bronisław, Nowak Stanisław, „Ziemia Ryczywolska”, Ryczywół 2006
- Machowska Marta, „Atlas niematerialnego dziedzictwa kulturowego wsi wielkopolskiej. Tom 6. Powiat obornicki”, Szreniawa 2015
- Kępińska Maria, „Kościół filialny p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w Wełnie. Architektura i wystrój wnętrza”, Szczecin 1984 (maszynopis)
- Łysiak Wojciech, „Mnisia Góra. Podania i bajki warciańsko-noteckiego międzyrzecza”, Międzychód 1992 
- Wyrwa Andrzej M. (red.), „Radzim. Wieś i gród nad Wartą”, Dziekanowice 2017

środa, 18 marca 2020

Józef Jakubowski - pilot i powstaniec z Marlewa

Józef Jakubowski urodził się w 1897 roku w Marlewie w dzisiejszym powiecie obornickim. I był postacią niezwykłą. Życie poświęcił lotnictwu, zarówno wojskowemu, jak i cywilnemu. Miałem okazję zaprezentować jego postać podczas Wieczoru Patriotycznego w Parkowie w dniu 15 grudnia 2019 roku.

Poniższy materiał powstał w oparciu o prezentację, którą wtedy przedstawiłem. Wykorzystane zdjęcia pochodzą w zdecydowanej większości ze zbiorów rodzinnych wnuka Józefa Jakubowskiego - Marcelego Jakubowskiego.