Tłumacz

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

W dziejach powiatu obornickiego bywały już czasy zarazy

W dniu 30 marca 2020 roku służby sanitarne poinformowały o stwierdzeniu u dwóch pierwszych mieszkańców powiatu obornickiego (gminy Rogoźno) zakażenia wirusem SARS-CoV-2, powszechnie zwanym koronawirusem. W dniu 4 kwietnia ilość zakażonych w gminie i powiecie wzrosła o kolejne cztery osoby, w tym 9-letnie dziecko. Oznacza to, że teren powiatu oficjalnie dołączył do obszarów objętych pandemią, z którą obecnie walczy cały świat, a więc również, że pojawiła się na jego terenie kolejna zaraza, od których przez długie lata był wolny. Jednak w historii powiatu oraz leżących na jego terenie miast i wsi epidemie pojawiały się na przestrzeni wieków wielokrotnie.



Zacznijmy od wspomnienia roku 1658, gdyż zapisał się on w dziejach powiatu obornickiego w sposób szczególny. A to z tej przyczyny, że w maju i na początku czerwca tegoż roku kilka tygodni spędził w Boguniewie sam Jan II Kazimierz Waza, król Polski i wielki książę litewski, dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów. Według historycznych przekazów król zjechał do prowincjonalnego Boguniewa aby uniknąć pobytu w Poznaniu, w którym szerzyła się zagrażająca zdrowiu dworzan, a także samego monarchy i jego małżonki epidemia, prawdopodobnie dżumy. Wobec tego faktu należy zaznaczyć, że dawne społeczeństwa niemal przez cały czas doświadczały epidemii oraz pandemii chorób zakaźnych, które miały duży wpływ na historię i rozwój medycyny, a nawet na funkcjonowanie instytucji państwowych i sposób życia, czego znakomitym przykładem jest właśnie wizyta samego króla w małej podrogozińskiej wiosce.

Jan II Kazimierz Waza (mal. Daniel Schultz)
Ofiarą regularnych zaraz padała cała Rzeczypospolita, a z nią ziemie dzisiejszego powiatu obornickiego. Spośród epidemii występujących do XVIII wieku, najgroźniejsza była z pewnością dżuma. Z kolei w XIX wieku ludność zamieszkującą ziemie polskie pod zaborami wyniszczała cholera. Epidemie występujące na terenie powiatu obornickiego, które wywarły ogromny wpływ na życie mieszkańców i funkcjonowanie naszych lokalnych społeczności w minionych wiekach, nie doczekały się do tej pory żadnego syntetycznego opracowania. Nie stanowi go również niniejszy artykuł, który może być jednak do takiego opracowania skromnym przyczynkiem. Niestety podstawowym napotykanym w trakcie jego przygotowywania problemem był zatrważający brak informacji w dostępnej literaturze o epidemiach, bądź ich lakoniczność, a w informacjach które są i dotyczą czasów przed wiekiem XIX, często pojawia się również zła klasyfikacja chorób. Zarazy występujące w wieku XVII określa się przeważnie cholerą, podczas gdy były bądź dżumą, bądź też inną chorobą zakaźną. Można pokusić się o stwierdzenie, że u przyczyny opisanego błędu leży to, że XIX-wieczne epidemie cholery, dość nieodległe czasowo i zbierające dobrze jeszcze pamiętane krwawe żniwo, stały się synonimem zarazy, zastępując mentalnie dawne choroby, które wraz ze swymi nazwami odeszły w mrok dziejów.

Strój lekarza walczącego z epidemią dżumy używany w XVII wieku
Rozpocząć należy od najznaczniejszego przez wieki miasta dzisiejszego powiatu obornickiego, jakim było Rogoźno. W średniowieczu posiadało ono szpital założony w XIV wieku na przedmieściu poznańskim wraz z kościołem św. Ducha. Szpital ten, utrzymywany przez miasto i bogatych mieszczan, z nazwy był szpitalem, jednak spełniał przede wszystkim rolę przytułku dla starców, kalek, ubogich i chorych. Niski stan higieny i brak zorganizowanej ochrony zdrowia mieszkańców powodował, że szpital ten (stał na miejscu dzisiejszej poczty, wraz z kościołem św. Ducha został ostatecznie unicestwiony przez pożar w 1823 roku), podobnie jak szpitale w innych miastach, był stale przepełniony, a miasto trapić musiały epidemie. Pojawiały się one często również w dobie nowożytnej, a w połączeniu z pożarami (zabudowania wznoszone były z drewna i gliny) oraz grabieżami dokonywanymi przez wojska, stanowiły czynnik znacznie hamujący rozwój miasta. Najtragiczniejsze były lata potopu szwedzkiego, po którym w Rogoźnie pozostały tylko 43 zamieszkałe domy. Ciekawą nowożytną wzmianką jest ta zapisana w księdze wójtowskiej Rogoźna w drugiej połowie XVIII wieku. Informuje ona, że miasto wyasygnowało 100 zł celem wysłania młodzieńca na studia lekarskie do Krakowa. Stypendium miało zapewne poprawić stan sanitarny miasta i w przyszłości zapobiec licznym zarazom nawiedzającym wówczas Rogoźno i okolice. Licznych epidemii chorób zakaźnych miasto doświadczyło także w XIX wieku. Najdotkliwsza z nich - cholera pojawiała się w latach 1831, 1837, 1849, 1855, 1866, 1871 i 1873. Najtragiczniejszy był bez wątpienia rok 1849, kiedy to spośród 4700 mieszkańców miasta, w wyniku zarazy zmarło aż 700, czyli niemal 15 proc. populacji Rogoźna. Epidemia z 1849 roku była przyczyną znacznego spadku ludności miasta, a ponadto przyczyniła się do upadku działalności prężnego rogozińskiego oddziału Ligi Polskiej, organizacji propagującej wśród wielkopolskiego społeczeństwa idee pracy organicznej.

Najstarszy zachowany widok Rogoźna z I poł. XIX wieku
Na podstawie dostępnej literatury wiemy, że także siedziba władz naszego powiatu – Oborniki, nawiedzana była przez zarazy bardzo często, zwłaszcza w wieku XVII. Zniszczenia męczonego zarazami miasta dopełniła wówczas wojna szwedzka 1655-60, po której pozostało już tylko 16 domów mieszczańskich i cztery żydowskie, a wsie obornickiego starostwa były wyludnione. W czasie wspomnianej wojny, w roku 1656, w Obornikach wybuchła wielka epidemia dżumy. Dokumenty z przeprowadzonej cztery lata później lustracji starostwa obornickiego stwierdzają ogólnikowo, że „miasteczko dla różnych przyczyn do wielkiego przyszło zniszczenia”. Kolejna wielka epidemia wybuchła w czasie wojny północnej, zapewne w latach 1708-1710. W Obornikach pozostało po niej tylko 19 mieszczan-gospodarzy wyznania chrześcijańskiego, a sąsiednie wsie znowu były wyludnione.

W dostępnej literaturze odnajdujemy nieliczne wiadomości o dawnych epidemiach nawiedzających wsie powiatu obornickiego. Z lustracji starostwa rogozińskiego dokonanej w 1628 roku wynika, że wszyscy kmiecie ze wsi Zawady, uprawiający łącznie 9 łanów ziemi, zmarli w wyniku szalejącej zarazy. Cała uprawiana przez nich ziemia w związku z tym musiała zostać przyłączona do folwarku starościńskiego w Zawadach. Ślady epidemii odnajdujemy też w aktach wizytacji parafii Parkowo, dokonanej w 1638 roku przez archidiakona poznańskiego Stanisława Strzałkowskiego. Duchowny w opisie parafii informuje, że wieś Parkowo jest wyludniona, co jest skutkiem wojen oraz właśnie zarazy, o której nie podaje jednak żadnych konkretnych informacji.

W roku 1831 epidemia cholery przetoczyła się przez wieś Radzim nad Wartą - mającą długą, związaną z dawnym grodem kasztelańskim historię. Wieś już w tym czasie dawną świetność miała daleko za sobą i liczyła najwyżej 30 mieszkańców, z których jak wskazuje część źródeł, epidemię przeżyć mieli tylko proboszcz i karczmarz. Po przejściu cholery Radzim nigdy się już nie podniósł, siedzibę parafii przeniesiono po pewnym czasie do pobliskiego Maniewa, a dawna wieś Radzim to dziś już tylko miejsce na mapie i cmentarzysko krzyży w nadwarciańskim lesie.

Radzim z pocz. XIX w. Artystyczna wizja fragmentu wsi, stworzona na podstawie analiz historycznych i współczesnych źródeł. Na pierwszym planie kościół i plebania, w tle Warta, Ostrów Radzimski z grodziskiem, w głębi młyn z jazami oraz dom młynarza z budynkiem gospodarczym (rys. Adam Drogomirecki; zbiory Adama Drogomireckiego)
O przypadkach cholery w powiecie obornickim w roku 1831 możemy dowiedzieć się z wychodzącej wówczas Gazety Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Dla przykładu wydanie z 29 lipca podaje informację, że włościanin z Uścikowa Krysztof Ziebarth, wypuszczony niedawno jako „półinwalida” z garnizonu kostrzyńskiego, powrócił do domu 7 lipca, gdzie zachorował na cholerę azjatycką. Radca ziemiański podjął działania mające na celu odosobnienie i pielęgnowanie chorego, nad którym w lazarecie opiekę roztoczył obornicki fizyk powiatowy (lekarz odpowiadający za higienę), dr Morawa. Gazeta z 3 sierpnia donosi, że włościanin Ziebarth umarł, a leczący go fizyk powiatowy Murawa zapadł na cholerę, jednak stan jego zdrowia jest dobry. Morawą opiekuje się dr Doebbelin z Szamotuł, który w Obornikach objął zastępstwo. Z kolei z wydania Gazety Wielkiego Księstwa z dnia 8 sierpnia dowiadujemy się, że w powiecie na cholerę zachorowały już trzy osoby, w tym jedna w Uścikowie i dwie w Obornikach (w tym dr Morawa).

Podczas epidemii cholery w Poznaniu, która trwała od maja do listopada 1831 roku i zabrała 521 osób (około 2 proc. ówczesnej populacji Poznania), zastosowano izolację chorych, a także wprowadzono wokół miasta kordon sanitarny. Jednym z punktów wjazdu i wyjazdu z terenu zakażonego były Oborniki (by przekroczyć kordon potrzebne było dziesięć dni kwarantanny i stosowne zaświadczenie). W tamtym czasie nie znano jeszcze wirusów i zarazków, jednak istniała już świadomość, że zaraza przenosi się z człowieka na człowieka, więc kontakt z chorymi i zmarłymi jest niebezpieczny, a ponadto funkcjonował termin „morowe powietrze” oznaczający, że mór, czyli masowe umieranie roznosi się za pośrednictwem powietrza (dziś określilibyśmy to jako zakażenie drogą kropelkową). W XIX wieku pojawiło się pojęcie higieny, która wraz z zasadami między innymi picia czystej wody i częstszego mycia się, postawiła tamę wielu ówczesnym zarazom. Właśnie wcześniejszy brak higieny sprzyjał rozwojowi cholery, w której przypadku najszybszym sposobem zarażenia było spożywanie wody zanieczyszczonej kałem. 

Wracając do poznańskiej epidemii z 1831 roku, to do najdrastyczniejszych metod walki z zarazą należało przykładanie pasów nasączonych gorącą smołą lub też wypalanie zaatakowanych miejsc rozpalonym żelazem. Lekarze zalecali popijanie alkoholi, a domy osób zarażonych opasywano linami. Jedzenie podawane były w koszykach przez okna, a straż miejska pilnowała, by nikt z zakażonych domów nie wychodził. Jedną z najbardziej drastycznych metod walki z chorobą zaproponowała poczta. W pasie kordonu sanitarnego, w tym w punkcie obornickim, ustawione były szopy, w których dokonywano okadzania dokumentów, a listy i przesyłki były dziurkowane, aby umożliwić lepszy przepływ powietrza. Korespondencję umieszczano w specjalnych skrzyniach na metalowych siatkach, pod którymi znajdowały się pojemniki z octem, a całość była podgrzewana na rozżarzonych węglach posypywanych siarką. Na koniec każda przesyłka otrzymywała specjalny stempel sanitarny.

Pruskie rozporządzenia z czasów XIX-wiecznych epidemii cholery nakazywały jak najszybsze pozbycie się ciał zmarłych. Obowiązkiem rodziny było natychmiastowe zgłoszenie zgonu. Do domu przyjeżdżały wyznaczone osoby w specjalnych strojach ochronnych, ładowały ciało na wózek i wywoziły zmarłych na miejsce pochówku – cmentarz choleryczny, gdzie chowano ich w wapnowanych dołach. Na czas zarazy zawieszano wszelkie zwyczaje religijne, jak chociażby modlitwy przy ciele, czy odczekiwanie trzech dni do pogrzebu. Typowy cmentarz morowy leżał na uboczu, daleko w polu lub w środku lasu.

Na terenie powiatu obornickiego w przeszłości funkcjonowały liczne cmentarze epidemiczne. Po wielu z nich nie zachowało się już nawet wspomnienie, inne funkcjonują tylko w formie wspomnień. Jeszcze inne istnieją w lokalnej pamięci w konkretnym miejscu, z zasady zdecydowanie oddalonym od centrów wsi. Część z nich oznaczona jest krzyżem, a na niektórych powstały później cmentarze ewangelickie. Krzyż zachował się na cmentarzu cholerycznym w Budziszewku, a o istnieniu tego cmentarza przypomniała lokalna społeczność w 2017 roku. Wówczas, przed uroczystością Wszystkich Świętych, członkowie miejscowego Stowarzyszenia „Natura” postanowili rozpocząć działania w celu uporządkowania starych, zapomnianych cmentarzy w swojej miejscowości, cholerycznego, ale również ewangelickiego. Na pierwszym z wymienionych, położonym pomiędzy Budziszewkiem i Studzieńcem, chowano osoby zmarłe w wyniku epidemii cholery w trudnym dziś do określenia roku XIX wieku, a jedynym śladem świadczącym o cmentarnej funkcji miejsca był opierający się o drzewo wspomniany krzyż, ustawiony prawdopodobnie w okresie powojennym. Członkowie stowarzyszenia, na czele z prezesem Wojciechem Chlebdą, postawili krzyż na nowo, wykonując w tym celu potrzebny fundament. Zapalili też znicze, a o akcji opowiadała lokalnej prasie członkini stowarzyszenia i uczestniczka prac Grażyna Kożuszkiewicz. – Przecież trzeba pamiętać o grobach, na których nikt nie zapali znicza – podsumowywała.

Wojciech Chlebda ze Stowarzyszenia Natura Budziszewko podczas montażu krzyża na cmentarzu morowym w Budziszewku
Wspominając o Budziszewku nie sposób nie dodać, że wieś do dziś szczyci się tym, że w 1831 przebywał w niej Adam Mickiewicz. W kontekście niniejszego artykułu należy przypomnieć, że wieszcz zmarł nagle 24 lata później - w 1855 roku w Konstantynopolu (Stambule), w trakcie szerzącej się w tym potężnym mieście epidemii cholery, prawdopodobnie na tą właśnie chorobę…

Adam Mickiewicz na łożu śmierci, dagerotyp nieznanego autorstwa, Stambuł, 1855 r. (Muzeum Literatury w Warszawie)
Inny ze starych cmentarzy cholerycznych powiatu obornickiego do dziś zachował się we wsi Lipa, w kępie drzew otoczonej drewnianymi palami, kilkadziesiąt metrów od skrętu z głównej drogi prowadzącej przez Lipę do osady Lipa Wojciechowo. Możliwe, że pierwotnie cmentarzem cholerycznym był też późniejszy cmentarz ewangelicki w Ludomach. Z kolei w wiosce Skrzetusz miejsce dawnego cmentarza cholerycznego zachowało się we wspomnieniach mieszkańców. – Cmentarz dla tych, którzy zmarli na cholerę znajduje się w lesie, po lewej stronie drogi prowadzącej ze Skrzetusza do Piotrowa. Wiem to od moich dziadków, którzy pochodzili ze Skrzetusza – mówi pani Maria, 85-letnia rodowita mieszkanka Ryczywołu. 

Epidemia cholery zebrała żniwo także w Gorzewie – cmentarz, na którym chowano ofiary zarazy znajduje się w lesie niedaleko miejscowego tartaku. W wiosce Chlebowo drewniany krzyż na niewielkim wzniesieniu, w pobliżu drogi do Orłowa, to upamiętnienie znajdującego się z kolei tutaj cmentarza cholerycznego. Kolejny z takich cmentarzy mieści się w Wiardunkach, w pobliżu byłej zlewni mleka, jednak nie pozostały po nim żadne ślady w terenie.

Następny z morowych cmentarzy powiatu znajduje się w Wymysłowie, a mieszkańcy nazywają go cmentarzem cholerycznym na Kruczycy. Cmentarz dla zmarłych na cholerę zachował się również w Podlesiu położonym wśród lasów Puszczy Noteckiej. Kolejny cmentarz choleryczny znajduje się w Sławienku. Jak wspominali starzy mieszkańcy tej wioski, w okresie drugiej wojny światowej i krótko po niej, miejscowe dzieci miały podobno bawić się znalezionymi na polach i w lasach kośćmi i czaszkami „ze starego cmentarza”, opuszczonego i zapomnianego.

W Obornikach, które na przestrzeni dziejów nawiedzone zostały przez liczne epidemie, jeden z cmentarzy epidemicznych, według przypuszczeń historyków, może znajdować się na granicy Obornik i Bogdanowa, po lewej stronie drogi do Poznania, na wysokiej skarpie w pobliżu działek nauczycielskich. Jest obecnie całkowicie zniszczony i pozbawiony choćby jednej tablicy z inskrypcją, co nie pozwala na określenie jego chronologii oraz narodowości chowanych zmarłych. Mógł być cmentarzem morowym, ale również miejscem pochówku osadników niemieckich z Bogdanowa, czy bezdomnych i chorych, mieszkających przy obornickim kościele św. Ducha, po jego przeniesieniu do Bogdanowa.

W kontekście poruszanej tematyki nie sposób nie przypomnieć o związkach z powiatem obornickim doktora Karola Marcinkowskiego (1800-1846), wielkopolskiego organicznika, społecznika i filantropa, ale również uznanego lekarza epidemiologa. W naszym powiecie jest faktem dobrze znanym, że „Doktor Marcin” zmarł 6 listopada 1846 roku w pałacu w Dąbrówce Ludomskiej, wcześniej składając testament w sądzie w Rogoźnie (budynek sądu, nawet ozdobiony tablicą upamiętniającą Marcinkowskiego istnieje do dziś – położony jest przy Rynku Nowego Miasta Rogoźna, który dziś nosi nazwę Plac Karola Marcinkowskiego). 

Tablica pamiątkowa na budynku dawnego sądu przy pl. Karola Marcinkowskiego 9 w Rogoźnie
Jednak niewielu pamięta, że ten absolwent studiów medycznych w Berlinie wniósł spory wkład w zwalczanie cholery. Zaczęło się od tego, że wziął udział w Powstaniu Listopadowym 1830 roku, a po jego kapitulacji został internowany w Prusach Wschodnich, gdzie los sprawił, że brał udział w zwalczaniu epidemii cholery w Kłajpedzie. Z tego litewskiego miasta uciekł na zachód, najpierw do Wielkiej Brytanii, a później do Francji, gdzie nawiązał kontakt z miejscowymi środowiskami medycznymi. W ten sposób pogłębiał swoją wiedzę, ale jednocześnie uznany został za autorytet w dziedzinie walki z cholerą, czego dowodem jest chociażby niezwykle prestiżowy złoty medal, jaki w 1833 roku przyznała mu Francuska Akademia Nauk właśnie za rozprawę o cholerze. Doktor Marcin postanowił w 1834 roku powrócić do kraju, niestety po przekroczeniu granicy Prus został aresztowany i skazany za udział w powstaniu na więzienie w twierdzy świdnickiej. Zwolniono go stamtąd w 1837 roku na skutek usilnych starań niemieckich i polskich mieszkańców Poznania, w tym władz miasta, walczących wówczas z epidemią cholery. Aby zakończyć historię Doktora Marcina trzeba dodać, że gdy zmarł w 1846 roku, jego ciało przetransportowano z Dąbrówki Ludomskiej i pochowano w Poznaniu na cmentarzu świętomarcińskim, który wcześniej służył jako… cmentarz ofiar wspominanej już wcześniej epidemii cholery z 1831 roku (na możliwość dokonywania zwykłych pochówków na cmentarzach cholerycznych czekano zazwyczaj około 5 lat od ostatnich pochówków chorych).

Podstawowe remedium na zarazy w dawnych czasach – gdy nie znano lekarstw, lub dostęp do nich, tak jak i lekarzy, był utrudniony, wręcz niemożliwy, stanowiła modlitwa. Lud wierny wznosił ręce do Boga z prośbami o ustąpienie moru. W starożytnym hymnie „Trisagion” (gr. Triságios - trzykroć święty), powstałym u zarania chrześcijaństwa, a śpiewanym w kościołach do dziś, niezmiennie występuje powtarzana przez stulecia prośba o ochronę przed ”powietrzem”, czyli zarazą: - Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!

Zgodnie z dominującym w kulturze ludowej myśleniem religijno-magicznym, przeciwko zarazie, która musiała pochodzić od złego, stosowane były też różnorodne praktyczne metody, jak stawianie krzyży (zwłaszcza karawaki – krzyża morowego) i kapliczek, czy odczynianie uroków. Czasami obnoszono dookoła osady zapaloną gromnicę i w każdym z czterech rogów wsi zakopywano trochę wosku. O ochronę przed epidemiami zwracano się również do świętych. Za jednego z najważniejszych patronów w tym zakresie uważano w okresie staropolskim św. Rocha. Na ziemiach polskich poświęcone mu były liczne ołtarze, figury i kapliczki. Wizerunek św. Rocha odnajdujemy także w powiecie obornickim, w słynnym zabytkowym kościele w Wełnie. Jest tematem jednego spośród ponad stu przedstawień malarskich wykonanych tam na przełomie lat 20/30-tych XVIII wieku przez franciszkańskiego malarza Adama Swacha i składających się na niezwykłą dekorację architektoniczno-malarską tej drewnianej świątyni. Roch namalowany został na ścianie wschodniej południowego ramienia transeptu jako młody mężczyzna z twarzą okoloną zarostem, przedstawiony został na wprost, w wysokich butach, krótkiej sukni i płaszczu z kołnierzem. Po obu stronach świętego znajdują się dwa psy, które wyciągają ku niemu trzymane w pyskach chleby. Inny ciekawy malarski motyw – scena podwyższenia miedzianego węża przez Mojżesza, znajduje się z kolei na antependium ołtarza głównego. Scena ta na pierwszym planie zawiera postacie w konwulsyjnych pozach oplecione przez węże, co przywodzi na myśl sceny z czasów zarazy.

Zabytkowy kościół w Wełnie. Na jednym spośród licznych malowideł wnętrza świątyni znajduje się św. Roch, patron chroniący od zarazy
Przekazy o epidemiach nawiedzających nasz powiat w dawnych wiekach zachowały się śladowo w podaniach ludowych. Jedno z nich, pochodzące z wioski Radom, głosi: - Gdy założono wieś Radom pod Ryczywołem, wówczas mieszkańcy szeroką bruzdą oborali ją pługiem zaprzężonym do dwóch białych krów, ażeby w ten sposób złe choroby i zarazy od siebie odsunąć. Ale później chłopi podczas orania przecięli przebiegającą dokoła wsi bruzdę i doszło do tego, że często dostawały się tam mniejsze choroby, ale przed zarazą i innymi chorobami wysoko położona wieś aż do dzisiejszego dnia została ochroniona - czytamy w radomskiej legendzie.

Rolniczy krajobraz wioski Radom
Gdyby pradawna radomska metoda w rzeczywistości działała, to o pługi zaprzężone w białe krowy biliby się dziś mieszkańcy miejscowości położonych w naszym powiecie i nie tylko. Jednak rzeczywiste metody walki z obecną pandemią koronawirusa są zupełnie inne. Światowa Organizacja Zdrowia, a za nią rządy państw powtarzają, że najważniejsza jest właściwa higiena, częste i odpowiednio dokładne mycie rąk, unikanie dotykania czegokolwiek, czego dotknięcie nie jest konieczne, pozostawanie w odosobnieniu, w domu i absolutne unikanie ludzkich skupisk, a także obserwowanie własnego ciała pod kątem wystąpienia ewentualnych objawów.

Pandemia koronawirusa trwa i nie wiemy do kiedy będzie nas zmuszała do stosowania rygorystycznych ograniczeń w funkcjonowaniu oraz jak daleko idące skutki demograficzne, gospodarcze i społeczne przyniesie. Jednak kiedyś się skończy, tak jak kończyły się epidemie dżumy i cholery, które na naszym terenie pozostawiały krwawe żniwo. Pomni przykrych doświadczeń zwróćmy wtedy oczy na stare, zapomniane morowe cmentarze z dawnych wieków. Może doświadczenia pandemii skłonią nas, żeby je w jakiś sposób upamiętnić, uporządkować, czy nawet oznakować, mając na względzie, że pochowani na nich ludzie, nasi przodkowie, których zabierała cholera, czy dżuma, umierali całymi rodzinami, a nawet wioskami, bo nie mieli dostępu do dzisiejszej wiedzy medycznej, środków higieny i służby zdrowia. Przychodzący nagle i bezwzględnie mór była dla nich niewiadomą w znacznie większym stopniu niż dziś koronawirus dla nas…  

Błażej Cisowski

Wybrana literatura:

- Boras Zygmunt (red.), „Dzieje Rogoźna”, Poznań 1993
- Łuczak Czesław (red.), „Dzieje Obornik”, Poznań 1990
- Brust Mieczysław, Godawa Bronisław, Nowak Stanisław, „Ziemia Ryczywolska”, Ryczywół 2006
- Machowska Marta, „Atlas niematerialnego dziedzictwa kulturowego wsi wielkopolskiej. Tom 6. Powiat obornicki”, Szreniawa 2015
- Kępińska Maria, „Kościół filialny p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w Wełnie. Architektura i wystrój wnętrza”, Szczecin 1984 (maszynopis)
- Łysiak Wojciech, „Mnisia Góra. Podania i bajki warciańsko-noteckiego międzyrzecza”, Międzychód 1992 
- Wyrwa Andrzej M. (red.), „Radzim. Wieś i gród nad Wartą”, Dziekanowice 2017