W dniu 30 marca 2020 roku
służby sanitarne poinformowały o stwierdzeniu u dwóch pierwszych mieszkańców
powiatu obornickiego (gminy Rogoźno) zakażenia wirusem SARS-CoV-2, powszechnie
zwanym koronawirusem. W dniu 4 kwietnia ilość zakażonych w gminie i powiecie
wzrosła o kolejne cztery osoby, w tym 9-letnie dziecko. Oznacza to, że teren
powiatu oficjalnie dołączył do obszarów objętych pandemią, z którą obecnie
walczy cały świat, a więc również, że pojawiła się na jego terenie kolejna
zaraza, od których przez długie lata był wolny. Jednak w historii powiatu oraz
leżących na jego terenie miast i wsi epidemie pojawiały się na przestrzeni
wieków wielokrotnie.
Zacznijmy od wspomnienia roku 1658, gdyż zapisał się
on w dziejach powiatu obornickiego w sposób szczególny. A to z tej przyczyny,
że w maju i na początku czerwca tegoż roku kilka tygodni spędził w Boguniewie
sam Jan II Kazimierz Waza, król Polski i wielki książę litewski, dziedziczny
król Szwedów, Gotów i Wandalów. Według historycznych przekazów król zjechał do
prowincjonalnego Boguniewa aby uniknąć pobytu w Poznaniu, w którym szerzyła się
zagrażająca zdrowiu dworzan, a także samego monarchy i jego małżonki epidemia,
prawdopodobnie dżumy. Wobec tego faktu należy zaznaczyć, że dawne społeczeństwa
niemal przez cały czas doświadczały epidemii oraz pandemii chorób zakaźnych, które
miały duży wpływ na historię i rozwój medycyny, a nawet na funkcjonowanie
instytucji państwowych i sposób życia, czego znakomitym przykładem jest właśnie
wizyta samego króla w małej podrogozińskiej wiosce.
![]() |
Jan II Kazimierz Waza (mal. Daniel Schultz) |
Ofiarą regularnych zaraz padała cała Rzeczypospolita,
a z nią ziemie dzisiejszego powiatu obornickiego. Spośród epidemii
występujących do XVIII wieku, najgroźniejsza była z pewnością dżuma. Z kolei w XIX
wieku ludność zamieszkującą ziemie polskie pod zaborami wyniszczała cholera. Epidemie
występujące na terenie powiatu obornickiego, które wywarły ogromny wpływ na
życie mieszkańców i funkcjonowanie naszych lokalnych społeczności w minionych
wiekach, nie doczekały się do tej pory żadnego syntetycznego opracowania. Nie
stanowi go również niniejszy artykuł, który może być jednak do takiego
opracowania skromnym przyczynkiem. Niestety podstawowym napotykanym w trakcie
jego przygotowywania problemem był zatrważający brak informacji w dostępnej
literaturze o epidemiach, bądź ich lakoniczność, a w informacjach które są i
dotyczą czasów przed wiekiem XIX, często pojawia się również zła klasyfikacja
chorób. Zarazy występujące w wieku XVII określa się przeważnie cholerą, podczas
gdy były bądź dżumą, bądź też inną chorobą zakaźną. Można pokusić się o
stwierdzenie, że u przyczyny opisanego błędu leży to, że XIX-wieczne epidemie
cholery, dość nieodległe czasowo i zbierające dobrze jeszcze pamiętane krwawe
żniwo, stały się synonimem zarazy, zastępując mentalnie dawne choroby, które
wraz ze swymi nazwami odeszły w mrok dziejów.
![]() |
Strój lekarza walczącego z epidemią dżumy używany w XVII wieku |
Rozpocząć należy od najznaczniejszego przez wieki
miasta dzisiejszego powiatu obornickiego, jakim było Rogoźno. W średniowieczu
posiadało ono szpital założony w XIV wieku na przedmieściu poznańskim wraz z
kościołem św. Ducha. Szpital ten, utrzymywany przez miasto i bogatych
mieszczan, z nazwy był szpitalem, jednak spełniał przede wszystkim rolę
przytułku dla starców, kalek, ubogich i chorych. Niski stan higieny i brak
zorganizowanej ochrony zdrowia mieszkańców powodował, że szpital ten (stał na
miejscu dzisiejszej poczty, wraz z kościołem św. Ducha został ostatecznie
unicestwiony przez pożar w 1823 roku), podobnie jak szpitale w innych miastach,
był stale przepełniony, a miasto trapić musiały epidemie. Pojawiały się one
często również w dobie nowożytnej, a w połączeniu z pożarami (zabudowania
wznoszone były z drewna i gliny) oraz grabieżami dokonywanymi przez wojska,
stanowiły czynnik znacznie hamujący rozwój miasta. Najtragiczniejsze były lata
potopu szwedzkiego, po którym w Rogoźnie pozostały tylko 43 zamieszkałe domy. Ciekawą
nowożytną wzmianką jest ta zapisana w księdze wójtowskiej Rogoźna w drugiej
połowie XVIII wieku. Informuje ona, że miasto wyasygnowało 100 zł celem
wysłania młodzieńca na studia lekarskie do Krakowa. Stypendium miało zapewne
poprawić stan sanitarny miasta i w przyszłości zapobiec licznym zarazom
nawiedzającym wówczas Rogoźno i okolice. Licznych epidemii chorób zakaźnych
miasto doświadczyło także w XIX wieku. Najdotkliwsza z nich - cholera pojawiała
się w latach 1831, 1837, 1849, 1855, 1866, 1871 i 1873. Najtragiczniejszy był
bez wątpienia rok 1849, kiedy to spośród 4700 mieszkańców miasta, w wyniku
zarazy zmarło aż 700, czyli niemal 15 proc. populacji Rogoźna. Epidemia z 1849
roku była przyczyną znacznego spadku ludności miasta, a ponadto przyczyniła się
do upadku działalności prężnego rogozińskiego oddziału Ligi Polskiej,
organizacji propagującej wśród wielkopolskiego społeczeństwa idee pracy
organicznej.
![]() |
Najstarszy zachowany widok Rogoźna z I poł. XIX wieku |
Na podstawie dostępnej literatury wiemy, że także siedziba
władz naszego powiatu – Oborniki, nawiedzana była przez zarazy bardzo często,
zwłaszcza w wieku XVII. Zniszczenia męczonego zarazami miasta dopełniła wówczas
wojna szwedzka 1655-60, po której pozostało już tylko 16 domów mieszczańskich i
cztery żydowskie, a wsie obornickiego starostwa były wyludnione. W czasie
wspomnianej wojny, w roku 1656, w Obornikach wybuchła wielka epidemia dżumy.
Dokumenty z przeprowadzonej cztery lata później lustracji starostwa
obornickiego stwierdzają ogólnikowo, że „miasteczko dla różnych przyczyn do
wielkiego przyszło zniszczenia”. Kolejna wielka epidemia wybuchła w czasie
wojny północnej, zapewne w latach 1708-1710. W Obornikach pozostało po niej
tylko 19 mieszczan-gospodarzy wyznania chrześcijańskiego, a sąsiednie wsie znowu
były wyludnione.
W dostępnej literaturze odnajdujemy nieliczne
wiadomości o dawnych epidemiach nawiedzających wsie powiatu obornickiego. Z
lustracji starostwa rogozińskiego dokonanej w 1628 roku wynika, że wszyscy
kmiecie ze wsi Zawady, uprawiający łącznie 9 łanów ziemi, zmarli w wyniku
szalejącej zarazy. Cała uprawiana przez nich ziemia w związku z tym musiała zostać
przyłączona do folwarku starościńskiego w Zawadach. Ślady epidemii odnajdujemy też
w aktach wizytacji parafii Parkowo, dokonanej w 1638 roku przez archidiakona
poznańskiego Stanisława Strzałkowskiego. Duchowny w opisie parafii informuje,
że wieś Parkowo jest wyludniona, co jest skutkiem wojen oraz właśnie zarazy, o
której nie podaje jednak żadnych konkretnych informacji.
W roku 1831 epidemia cholery przetoczyła się przez wieś
Radzim nad Wartą - mającą długą, związaną z dawnym grodem kasztelańskim
historię. Wieś już w tym czasie dawną świetność miała daleko za sobą i liczyła
najwyżej 30 mieszkańców, z których jak wskazuje część źródeł, epidemię przeżyć
mieli tylko proboszcz i karczmarz. Po przejściu cholery Radzim nigdy się już
nie podniósł, siedzibę parafii przeniesiono po pewnym czasie do pobliskiego
Maniewa, a dawna wieś Radzim to dziś już tylko miejsce na mapie i cmentarzysko
krzyży w nadwarciańskim lesie.
O przypadkach cholery w powiecie obornickim w roku
1831 możemy dowiedzieć się z wychodzącej wówczas Gazety Wielkiego Księstwa
Poznańskiego. Dla przykładu wydanie z 29 lipca podaje informację, że włościanin
z Uścikowa Krysztof Ziebarth, wypuszczony niedawno jako „półinwalida” z
garnizonu kostrzyńskiego, powrócił do domu 7 lipca, gdzie zachorował na cholerę
azjatycką. Radca ziemiański podjął działania mające na celu odosobnienie i
pielęgnowanie chorego, nad którym w lazarecie opiekę roztoczył obornicki fizyk
powiatowy (lekarz odpowiadający za higienę), dr Morawa. Gazeta z 3 sierpnia
donosi, że włościanin Ziebarth umarł, a leczący go fizyk powiatowy Murawa
zapadł na cholerę, jednak stan jego zdrowia jest dobry. Morawą opiekuje się dr
Doebbelin z Szamotuł, który w Obornikach objął zastępstwo. Z kolei z wydania
Gazety Wielkiego Księstwa z dnia 8 sierpnia dowiadujemy się, że w powiecie na
cholerę zachorowały już trzy osoby, w tym jedna w Uścikowie i dwie w Obornikach
(w tym dr Morawa).
Podczas epidemii cholery w Poznaniu, która trwała od
maja do listopada 1831 roku i zabrała 521 osób (około 2 proc. ówczesnej populacji
Poznania), zastosowano izolację chorych, a także wprowadzono wokół miasta
kordon sanitarny. Jednym z punktów wjazdu i wyjazdu z terenu zakażonego były
Oborniki (by przekroczyć kordon potrzebne było dziesięć dni kwarantanny i stosowne
zaświadczenie). W tamtym czasie nie znano jeszcze wirusów i zarazków, jednak
istniała już świadomość, że zaraza przenosi się z człowieka na człowieka, więc
kontakt z chorymi i zmarłymi jest niebezpieczny, a ponadto funkcjonował termin
„morowe powietrze” oznaczający, że mór, czyli masowe umieranie roznosi się za
pośrednictwem powietrza (dziś określilibyśmy to jako zakażenie drogą
kropelkową). W XIX wieku pojawiło się pojęcie higieny, która wraz z zasadami
między innymi picia czystej wody i częstszego mycia się, postawiła tamę wielu
ówczesnym zarazom. Właśnie wcześniejszy brak higieny sprzyjał rozwojowi
cholery, w której przypadku najszybszym sposobem zarażenia było spożywanie wody
zanieczyszczonej kałem.
Wracając do poznańskiej epidemii z 1831 roku, to do
najdrastyczniejszych metod walki z zarazą należało przykładanie pasów
nasączonych gorącą smołą lub też wypalanie zaatakowanych miejsc rozpalonym
żelazem. Lekarze zalecali popijanie alkoholi, a domy osób zarażonych opasywano
linami. Jedzenie podawane były w koszykach przez okna, a straż miejska
pilnowała, by nikt z zakażonych domów nie wychodził. Jedną z najbardziej
drastycznych metod walki z chorobą zaproponowała poczta. W pasie kordonu
sanitarnego, w tym w punkcie obornickim, ustawione były szopy, w których
dokonywano okadzania dokumentów, a listy i przesyłki były dziurkowane, aby
umożliwić lepszy przepływ powietrza. Korespondencję umieszczano w specjalnych
skrzyniach na metalowych siatkach, pod którymi znajdowały się pojemniki z octem,
a całość była podgrzewana na rozżarzonych węglach posypywanych siarką. Na
koniec każda przesyłka otrzymywała specjalny stempel sanitarny.
Pruskie rozporządzenia z czasów XIX-wiecznych epidemii
cholery nakazywały jak najszybsze pozbycie się ciał zmarłych. Obowiązkiem
rodziny było natychmiastowe zgłoszenie zgonu. Do domu przyjeżdżały wyznaczone
osoby w specjalnych strojach ochronnych, ładowały ciało na wózek i wywoziły
zmarłych na miejsce pochówku – cmentarz choleryczny, gdzie chowano ich w
wapnowanych dołach. Na czas zarazy zawieszano wszelkie zwyczaje religijne, jak
chociażby modlitwy przy ciele, czy odczekiwanie trzech dni do pogrzebu. Typowy
cmentarz morowy leżał na uboczu, daleko w polu lub w środku lasu.
Na terenie powiatu obornickiego w przeszłości
funkcjonowały liczne cmentarze epidemiczne. Po wielu z nich nie zachowało się
już nawet wspomnienie, inne funkcjonują tylko w formie wspomnień. Jeszcze inne
istnieją w lokalnej pamięci w konkretnym miejscu, z zasady zdecydowanie
oddalonym od centrów wsi. Część z nich oznaczona jest krzyżem, a na niektórych
powstały później cmentarze ewangelickie. Krzyż zachował się na cmentarzu
cholerycznym w Budziszewku, a o istnieniu tego cmentarza przypomniała lokalna
społeczność w 2017 roku. Wówczas, przed uroczystością Wszystkich Świętych,
członkowie miejscowego Stowarzyszenia „Natura” postanowili rozpocząć działania
w celu uporządkowania starych, zapomnianych cmentarzy w swojej miejscowości,
cholerycznego, ale również ewangelickiego. Na pierwszym z wymienionych,
położonym pomiędzy Budziszewkiem i Studzieńcem, chowano osoby zmarłe w wyniku
epidemii cholery w trudnym dziś do określenia roku XIX wieku, a jedynym śladem
świadczącym o cmentarnej funkcji miejsca był opierający się o drzewo wspomniany
krzyż, ustawiony prawdopodobnie w okresie powojennym. Członkowie stowarzyszenia,
na czele z prezesem Wojciechem Chlebdą, postawili krzyż na nowo, wykonując w
tym celu potrzebny fundament. Zapalili też znicze, a o akcji opowiadała
lokalnej prasie członkini stowarzyszenia i uczestniczka prac Grażyna Kożuszkiewicz.
– Przecież trzeba pamiętać o grobach, na
których nikt nie zapali znicza – podsumowywała.
![]() |
Wojciech Chlebda ze Stowarzyszenia Natura Budziszewko podczas montażu krzyża na cmentarzu morowym w Budziszewku |
Wspominając o Budziszewku nie sposób nie dodać, że
wieś do dziś szczyci się tym, że w 1831 przebywał w niej Adam Mickiewicz. W
kontekście niniejszego artykułu należy przypomnieć, że wieszcz zmarł nagle 24
lata później - w 1855 roku w Konstantynopolu (Stambule), w trakcie szerzącej
się w tym potężnym mieście epidemii cholery, prawdopodobnie na tą właśnie
chorobę…
![]() |
Adam Mickiewicz na łożu śmierci, dagerotyp nieznanego autorstwa, Stambuł, 1855 r. (Muzeum Literatury w Warszawie) |
Inny ze starych cmentarzy cholerycznych powiatu
obornickiego do dziś zachował się we wsi Lipa, w kępie drzew otoczonej
drewnianymi palami, kilkadziesiąt metrów od skrętu z głównej drogi prowadzącej
przez Lipę do osady Lipa Wojciechowo. Możliwe, że pierwotnie cmentarzem
cholerycznym był też późniejszy cmentarz ewangelicki w Ludomach. Z kolei w
wiosce Skrzetusz miejsce dawnego cmentarza cholerycznego zachowało się we
wspomnieniach mieszkańców. – Cmentarz dla
tych, którzy zmarli na cholerę znajduje się w lesie, po lewej stronie drogi
prowadzącej ze Skrzetusza do Piotrowa. Wiem to od moich dziadków, którzy pochodzili ze Skrzetusza – mówi pani Maria, 85-letnia rodowita mieszkanka Ryczywołu.
Epidemia cholery zebrała żniwo także w
Gorzewie – cmentarz, na którym chowano ofiary zarazy znajduje się w lesie
niedaleko miejscowego tartaku. W wiosce Chlebowo drewniany krzyż na niewielkim
wzniesieniu, w pobliżu drogi do Orłowa, to upamiętnienie znajdującego się z
kolei tutaj cmentarza cholerycznego. Kolejny z takich cmentarzy mieści się w
Wiardunkach, w pobliżu byłej zlewni mleka, jednak nie pozostały po nim żadne
ślady w terenie.
Następny z morowych cmentarzy powiatu znajduje się w
Wymysłowie, a mieszkańcy nazywają go cmentarzem cholerycznym na Kruczycy. Cmentarz
dla zmarłych na cholerę zachował się również w Podlesiu położonym wśród lasów
Puszczy Noteckiej. Kolejny cmentarz choleryczny znajduje się w Sławienku. Jak
wspominali starzy mieszkańcy tej wioski, w okresie drugiej wojny światowej i
krótko po niej, miejscowe dzieci miały podobno bawić się znalezionymi na polach
i w lasach kośćmi i czaszkami „ze starego cmentarza”, opuszczonego i
zapomnianego.
W Obornikach, które na przestrzeni dziejów nawiedzone
zostały przez liczne epidemie, jeden z cmentarzy epidemicznych, według
przypuszczeń historyków, może znajdować się na granicy Obornik i Bogdanowa, po
lewej stronie drogi do Poznania, na wysokiej skarpie w pobliżu działek
nauczycielskich. Jest obecnie całkowicie zniszczony i pozbawiony choćby jednej
tablicy z inskrypcją, co nie pozwala na określenie jego chronologii oraz
narodowości chowanych zmarłych. Mógł być cmentarzem morowym, ale również
miejscem pochówku osadników niemieckich z Bogdanowa, czy bezdomnych i chorych,
mieszkających przy obornickim kościele św. Ducha, po jego przeniesieniu do
Bogdanowa.
W kontekście poruszanej tematyki nie sposób nie
przypomnieć o związkach z powiatem obornickim doktora Karola Marcinkowskiego
(1800-1846), wielkopolskiego organicznika, społecznika i filantropa, ale
również uznanego lekarza epidemiologa. W naszym powiecie jest faktem dobrze
znanym, że „Doktor Marcin” zmarł 6 listopada 1846 roku w pałacu w Dąbrówce
Ludomskiej, wcześniej składając testament w sądzie w Rogoźnie (budynek sądu,
nawet ozdobiony tablicą upamiętniającą Marcinkowskiego istnieje do dziś –
położony jest przy Rynku Nowego Miasta Rogoźna, który dziś nosi nazwę Plac
Karola Marcinkowskiego).
![]() |
Tablica pamiątkowa na budynku dawnego sądu przy pl. Karola Marcinkowskiego 9 w Rogoźnie |
Jednak niewielu pamięta, że ten absolwent studiów
medycznych w Berlinie wniósł spory wkład w zwalczanie cholery. Zaczęło się od
tego, że wziął udział w Powstaniu Listopadowym 1830 roku, a po jego kapitulacji
został internowany w Prusach Wschodnich, gdzie los sprawił, że brał udział w
zwalczaniu epidemii cholery w Kłajpedzie. Z tego litewskiego miasta uciekł na
zachód, najpierw do Wielkiej Brytanii, a później do Francji, gdzie nawiązał
kontakt z miejscowymi środowiskami medycznymi. W ten sposób pogłębiał swoją
wiedzę, ale jednocześnie uznany został za autorytet w dziedzinie walki z
cholerą, czego dowodem jest chociażby niezwykle prestiżowy złoty medal, jaki w
1833 roku przyznała mu Francuska Akademia Nauk właśnie za rozprawę o cholerze.
Doktor Marcin postanowił w 1834 roku powrócić do kraju, niestety po
przekroczeniu granicy Prus został aresztowany i skazany za udział w powstaniu na
więzienie w twierdzy świdnickiej. Zwolniono go stamtąd w 1837 roku na skutek
usilnych starań niemieckich i polskich mieszkańców Poznania, w tym władz
miasta, walczących wówczas z epidemią cholery. Aby zakończyć historię Doktora
Marcina trzeba dodać, że gdy zmarł w 1846 roku, jego ciało przetransportowano z
Dąbrówki Ludomskiej i pochowano w Poznaniu na cmentarzu świętomarcińskim, który
wcześniej służył jako… cmentarz ofiar wspominanej już wcześniej epidemii
cholery z 1831 roku (na możliwość dokonywania zwykłych pochówków na cmentarzach
cholerycznych czekano zazwyczaj około 5 lat od ostatnich pochówków chorych).
Podstawowe remedium na zarazy w dawnych czasach – gdy
nie znano lekarstw, lub dostęp do nich, tak jak i lekarzy, był utrudniony,
wręcz niemożliwy, stanowiła modlitwa. Lud wierny wznosił ręce do Boga z
prośbami o ustąpienie moru. W starożytnym hymnie „Trisagion” (gr. Triságios - trzykroć święty),
powstałym u zarania chrześcijaństwa, a śpiewanym w kościołach do dziś,
niezmiennie występuje powtarzana przez stulecia prośba o ochronę przed
”powietrzem”, czyli zarazą: - Od
powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!
Zgodnie z dominującym w kulturze ludowej myśleniem religijno-magicznym,
przeciwko zarazie, która musiała pochodzić od złego, stosowane były też
różnorodne praktyczne metody, jak stawianie krzyży (zwłaszcza karawaki – krzyża
morowego) i kapliczek, czy odczynianie uroków. Czasami obnoszono dookoła osady
zapaloną gromnicę i w każdym z czterech rogów wsi zakopywano trochę wosku. O
ochronę przed epidemiami zwracano się również do świętych. Za jednego z
najważniejszych patronów w tym zakresie uważano w okresie staropolskim św.
Rocha. Na ziemiach polskich poświęcone mu były liczne ołtarze, figury i
kapliczki. Wizerunek św. Rocha odnajdujemy także w powiecie obornickim, w
słynnym zabytkowym kościele w Wełnie. Jest tematem jednego spośród ponad stu
przedstawień malarskich wykonanych tam na przełomie lat 20/30-tych XVIII wieku
przez franciszkańskiego malarza Adama Swacha i składających się na niezwykłą
dekorację architektoniczno-malarską tej drewnianej świątyni. Roch namalowany
został na ścianie wschodniej południowego ramienia transeptu jako młody
mężczyzna z twarzą okoloną zarostem, przedstawiony został na wprost, w wysokich
butach, krótkiej sukni i płaszczu z kołnierzem. Po obu stronach świętego
znajdują się dwa psy, które wyciągają ku niemu trzymane w pyskach chleby. Inny
ciekawy malarski motyw – scena podwyższenia miedzianego węża przez Mojżesza,
znajduje się z kolei na antependium ołtarza głównego. Scena ta na pierwszym
planie zawiera postacie w konwulsyjnych pozach oplecione przez węże, co
przywodzi na myśl sceny z czasów zarazy.
![]() |
Zabytkowy kościół w Wełnie. Na jednym spośród licznych malowideł wnętrza świątyni znajduje się św. Roch, patron chroniący od zarazy |
Przekazy o epidemiach nawiedzających nasz powiat w
dawnych wiekach zachowały się śladowo w podaniach ludowych. Jedno z nich,
pochodzące z wioski Radom, głosi: - Gdy
założono wieś Radom pod Ryczywołem, wówczas mieszkańcy szeroką bruzdą oborali
ją pługiem zaprzężonym do dwóch białych krów, ażeby w ten sposób złe choroby i
zarazy od siebie odsunąć. Ale później chłopi podczas orania przecięli
przebiegającą dokoła wsi bruzdę i doszło do tego, że często dostawały się tam
mniejsze choroby, ale przed zarazą i innymi chorobami wysoko położona wieś aż
do dzisiejszego dnia została ochroniona - czytamy w radomskiej legendzie.
![]() |
Rolniczy krajobraz wioski Radom |
Gdyby pradawna radomska metoda w rzeczywistości
działała, to o pługi zaprzężone w białe krowy biliby się dziś mieszkańcy
miejscowości położonych w naszym powiecie i nie tylko. Jednak rzeczywiste
metody walki z obecną pandemią koronawirusa są zupełnie inne. Światowa
Organizacja Zdrowia, a za nią rządy państw powtarzają, że najważniejsza jest
właściwa higiena, częste i odpowiednio dokładne mycie rąk, unikanie dotykania czegokolwiek,
czego dotknięcie nie jest konieczne, pozostawanie w odosobnieniu, w domu i
absolutne unikanie ludzkich skupisk, a także obserwowanie własnego ciała pod
kątem wystąpienia ewentualnych objawów.
Pandemia koronawirusa trwa i nie wiemy do kiedy będzie
nas zmuszała do stosowania rygorystycznych ograniczeń w funkcjonowaniu oraz jak
daleko idące skutki demograficzne, gospodarcze i społeczne przyniesie. Jednak
kiedyś się skończy, tak jak kończyły się epidemie dżumy i cholery, które na
naszym terenie pozostawiały krwawe żniwo. Pomni przykrych doświadczeń zwróćmy
wtedy oczy na stare, zapomniane morowe cmentarze z dawnych wieków. Może
doświadczenia pandemii skłonią nas, żeby je w jakiś sposób upamiętnić,
uporządkować, czy nawet oznakować, mając na względzie, że pochowani na nich ludzie,
nasi przodkowie, których zabierała cholera, czy dżuma, umierali całymi
rodzinami, a nawet wioskami, bo nie mieli dostępu do dzisiejszej wiedzy
medycznej, środków higieny i służby zdrowia. Przychodzący nagle i bezwzględnie
mór była dla nich niewiadomą w znacznie większym stopniu niż dziś koronawirus
dla nas…
Błażej Cisowski
Wybrana literatura:
-
Boras Zygmunt (red.), „Dzieje Rogoźna”, Poznań 1993
-
Łuczak Czesław (red.), „Dzieje Obornik”, Poznań 1990
-
Brust Mieczysław, Godawa Bronisław, Nowak Stanisław, „Ziemia Ryczywolska”,
Ryczywół 2006
-
Machowska Marta, „Atlas niematerialnego dziedzictwa kulturowego wsi
wielkopolskiej. Tom 6. Powiat obornicki”, Szreniawa 2015
-
Kępińska Maria, „Kościół filialny p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w Wełnie.
Architektura i wystrój wnętrza”, Szczecin 1984 (maszynopis)
-
Łysiak Wojciech, „Mnisia Góra. Podania i bajki warciańsko-noteckiego
międzyrzecza”, Międzychód 1992
-
Wyrwa Andrzej M. (red.), „Radzim. Wieś i gród nad Wartą”, Dziekanowice 2017